Nie lubię stagnacji, poczucia, że stoję w miejscu. Szukam zawsze nowego, nieznanego, by móc bawić się tym i poznawać od zera. Rozleniwiłam się przez ostatnie trzy lata, stanęłam gdzieś z boku i przyglądałam się innym - zamiast poświęcać czas sobie, cieszyłam się z cudzych uciech. To był wielki błąd - zamiast doświadczać nowego, nie-mojego, utkwiłam na chwilę i ciężko mi się było z tego wygrzebać.
Może problem tkwi we mnie. W tym, że nie dopuszczam ludzi do swoich pasji; że egoistycznie kocham poświęcać się temu, co lubię, w kompletnej samotności. Może po prostu świata nie interesuje to, co robię dla siebie, więc nikt nie zadaje sobie na tyle trudu, by choćby zapytać, co schowałam ostatnio do szuflady, a tylko podsuwa mi swoje pismo pod nos. Nie wiem, nie oceniam. Kiedyś lubiłam czuć się ważna, dzięki temu, że coś mi wychodzi. Lubiłam słuchać komplementów, wystawiałam się na krytykę i to mi pomagało. Teraz nie odkrywam się z tym, bo nie potrzebuję poklasku. Sama wobec siebie jestem najsurowszym krytykiem.
Czasem tęsknię do czasów, kiedy kompletnie amatorsko bawiliśmy się w teatr. Kiedy po każdym zejściu ze sceny nabijałam sobie kolejne siniaki, bo w naszym spektaklu Mały Książę upuszczał różę i padał na ziemię z wielkim hukiem. Kiedy ślizgałam się po posadzce, bo Alicja z Krainy Czarów chciała wszędzie zajrzeć, skupiała na sobie spojrzenia każdego widza i nie mogła ustać w bezruchu. Kiedy mogłam wyjść, być sobą, nie będąc sobą i czuć, że komuś może się to podobać.
Potem każdej z nas zabrakło na to czasu, nikt nie chciał się dziecinnie bawić w przebieranki. Zostawiłyśmy za sobą te nasze malutkie sukcesy, sukcesiki i zamknęłyśmy za sobą pewien etap. Nie byłam tą, która tego chciała, a jednak to ja musiałam rozmawiać z naszą panią Jot, tłumaczyć się za innych i widzieć żal w jej oczach, bo ten wspólny czas był mimo wszystko dobry.
Próbowałam w życiu różnych rzeczy, nie wszystko szło tak jakbym chciała, zarzucałam zaciekawienie jednym tematem i natychmiast znajdywał się inny. Są rzeczy, które towarzyszą mi od zawsze, jak moje rysunki, ołówki i słowa. Są takie, do których pewnie nigdy nie wrócę, jak piękna gitara nad moim łóżkiem. Przez lata nauczyłam się doceniać to, co robię. Cieszyć się z tego na tyle, na ile tylko potrafię. Pokochałam swoje małe pasje i czerpię z nich energię w każdej chwili załamania. A mimo to, ten rok był inny. Przyniósł sporo potknięć i brak chęci do robienia czegokolwiek. Uciekła mi ta radość z własnych dziwnych wyobrażeń o świecie i z własnego kreowania rzeczywistości. Może to musiało kiedyś przyjść, by móc na nowo odżyć.
Teraz odzyskałam energię. Chęć do poszukiwania w sobie, tego co jeszcze nie odkryte i przelewania tego na papier. Próbuję zrozumieć, odnaleźć się w nowej sytuacji, odkryć swoje dotychczasowe błędy. Rozpalić relacje, które przygasły, bo ja się zaczęłam wypalać. Znowu widzieć, słyszeć, rozumieć własne uczucia, bez poczucia, że ciągle coś tracę, gdy rezygnuję z chwili na wyciszenie.
Pozamykałam pewne jątrzące się sprawy, wyszłam na czysto ze wszystkim, co musiałam do tej pory zrobić i właściwie, na dzień dzisiejszy, z każdym dniem czuję się lepiej. W głowie kołaczą mi myśli o przyszłości pełnej tęsknoty, ale nie chcę tracić radości z ich powodu. Wolę szukać w sobie kolejnych pokładów energii, widzieć to wszystko tak, jak sobie to wymarzyłam. Odnaleźć w końcu spokój w sobie i przełożyć to na swoje zdrowie. Niedługo czeka mnie kolejne dwa tygodnie męczenia się z własnym ciałem, chociaż nie widzę w tym głębszego sensu. Sama pomogłam sobie najbardziej, zmieniając dotychczasowe nawyki. Ruszając do przodu. I tego się trzymam - roztkliwianie się nad ubiegłymi historiami przynosi tylko gorycz, ból albo stagnację.
Czasem tęsknię do tego co było kiedyś, ale potem przypominam sobie, że dziś jest wspaniały dzień, by utrwalić go w pamięci na przyszłość. By móc kiedyś zatęsknić za teraźniejszością. I staram się uczynić go takim, zapisać, zapamiętać. I odnajduję w głowie migawki, patrzę z dumą na to co kiedyś utrwaliłam. I wiem, że warto.
Znalazłam kilka swoich słów z ubiegłej jesieni. Zabawne, że teraz są mi o wiele bliższe, niż były, gdy je zapisywałam, najpierw na skrawku kartki, a potem na klawiaturze komputera.
"Pada. Jesienna pogoda nagle staje się usprawiedliwieniem dla wszystkich złych nastrojów, niezadowolenia i posmutniałych twarzy. Pytanie tylko, co usprawiedliwiało wykrzywione miny nim z nieba polały się pierwsze strugi.
Gdzieś pomiędzy pogonią za wyznaczonymi celami a przeżywaniem teraźniejszości, w życie większości z nas zaczyna wkradać się źle pojęty cynizm. Zaczynamy tracić wiarę we wszystko, co ludzkie. We wszystko, za co nie możemy nic otrzymać lub co ktoś daje nam od siebie, nie wymagając niczego w zamian. Codziennie widzę, jak ludzie coraz bardziej wpatrzeni we własne „ja”, uważający się za inteligentnych, postępowych, tak naprawdę tracą własną osobowość. Stają się kolejną jednostką, która ślepo krytykuje wszystko, co ją otacza. Która, wierząc w swoje racje, lekceważy wszystko, co zawdzięcza innym. Traci przyjaciół, znajomych. W imię kwestii posiadania. W imię wmówionego sobie cynizmu.
Natknęłam się kiedyś na cytat Stachury: „Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej”, i trudno wyrazić słowami, jak głęboko oddaje on dzisiejszą rzeczywistość. Bo jeśli cynizm, jeśli pesymizm, to tylko taki, który wnosi coś w życie nasze i innych. To tylko taki, który motywuje, który zamiast wierzyć w obietnice poprawy, w puste słowa, wierzy w czyny. Jeśli już niewiara w jakiekolwiek ideały, to tylko taka, która jest ponad ideałami. Która do czegoś dąży i nie ufa bezsensownym formułkom.
Tak naprawdę chyba niewiele osób dzisiaj jest w stanie zdobyć się na bycie ponad realiami. Mało ludzi jest w stanie zapomnieć o samym sobie i po prostu się poświęcić. Dla lepszego jutra, dla kogoś, kto jest dla nas najważniejszy, a czasem dla kogoś, kto prawie nic dla nas nie znaczy. I może nie każdy potrafi się zmienić, ale każdy powinien umieć naprawiać błędy. Rozumieć je. Postarać się, zamiast narzekać na rzeczywistość, która nas otacza. Bo czym jest ta rzeczywistość, jeśli nie wytworem nas samych?
Kiedyś, kiedy już dojdziesz do wniosku, że świat jest niesprawiedliwy, a życie jest podłe, miej świadomość, że to, co najbliżej Ciebie, stworzyłeś sam. A ja? Nikogo nie próbuje nawrócić, nikomu nie wpajam nadmiaru wzniosłych słów – po prostu idę przeżywać własne szczęście, przez resztę swojego życia. I może z odrobiną cynizmu, i niewiary w zmiany, ale za to w z wiarą w to, że moje realia to tylko i wyłącznie mój wybór."
Też swego czasu (czyt. we wczesnym dzieciństwie) lubiłam bawić się w teatr. Ale to nie tyle że było amatorskie, co po prostu było fajną zabawą kilku dzieciaków na wsi. W podstawówce kochałam recytować wiersze, śpiewać, uczestniczyć we wszelakich przedstawieniach - hah, moja rola życia to chyba ząb z próchnicą :D. Dawne czasy, a jednak myślę, że było to całkiem rozwijające dla takiego dzieciaka, a na pewno sprawiało mnóstwo frajdy.
OdpowiedzUsuńHm, przybijam piątkę i co do doświadczeń i wrażeń samych w sobie :D Taka zabawa pomogła rozwinąć wyobraźnię, pewność siebie i w dodatku to po prostu masa frajdy. Warto było, chociażby dla tych kilku wspomnień, prawda? :)
UsuńO pasjach już było dużo, tych dodatkowych więc nie będę się powtarzał...ale wiesz, tak sobie przeczytałem o tym teatrze, i wybacz śmiałość, ale jak już zjedziesz do swojego Miasta Marzeń i będziesz chciała się w to kiedykolwiek "na nowo bawić" to daj mi znać:) Jako że no...robię w branży a moja Ofelia wyjechała XD
OdpowiedzUsuńZapamiętam, choć... sama nie wiem, czy to "wciąż" dla mnie. W końcu nigdy nie wykroczyłam, poza etap bajek, a i to nie wiele miało wspólnego z czymkolwiek profesjonalnym. Nasza grupka rozleciała się w połowie pracy nad nowym projektem, dokładniej (o ironio :D) mieliśmy przedstawiać "Romea i Julię" i wszystko padło. Więc Julią nigdy nie zostałam, przynajmniej nie na scenie ;)
Usuń