Jestem nieśmiała, zamknięta w sobie. Owszem, to nie jest tak, że nie potrafię sobie poradzić w sytuacji, gdy poznaję kogoś nowego, że odwracam wzrok, twarz i nie umiem wydusić z siebie słowa. Nie, ja często maskuję swoją nieśmiałość głupimi żartami, gadaniem o głupotach, śmiechem. A mimo to wewnątrz mnie aż skręca, bo to tylko powierzchowne. Wszystkie moje ruchy i słowa są nerwowe, pełne emocji, trzeba się im przyjrzeć z bliska by dostrzec, że jestem ogromnie skrępowana, że mówienie przychodzi mi z trudem. Że trudno mi nie spuścić wzroku i nie ściszać głosu, nie urywać końcówek wyrazów.
W życiu trudno polegać na słowach: "Siedź w kącie, znajdą Cię". Tak naprawdę trzeba czerpać z niego ile się da, robiąc to rozsądnie. Jednak, gdy w człowieku tkwi przekonanie, że nie zasługuje na to co dobre, pojawia sie iskierka zwątpienia we wszystko co się robi. Naiwne, prawda? Często myślę, że mój perfekcjonizm, z którym zacięcie walczę, to tylko kolejna oznaka tego, że sama w siebie nie wierzę.
Wiem, że kiedyś było trudniej. Inaczej. Były czasy, kiedy nie potrafiłam chociażby uwierzyć, że kiedyś coś dobrego mi się przydarzy. Ba, to, że będę w stanie zawalczyć o swoje szczęście wydawało się największym absurdem, o jakim mogłam słyszeć. Nie potrafiłam zrozumieć, że mój los leży wyłącznie w moich rękach, że nikt nie pociąga za sznurki, a fatum to tylko smutna legenda.
Potem przyszedł czas na zmianę poglądów. Na dostrzeżenie tego, że nie trzeba być najlepszym, czy nawet wyjątkowo dobrym, by osiągnąć swoje cele. Wystarczy spory nakład pracy i wkład serca. Może nie wszystkie bariery da się przeskoczyć jednym susem, ale dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
Długo żyłam w tym przekonaniu i wciąż myślę, że to jedna z najważniejszych zasad w życiu - zawsze próbować. A mimo to mam tyle wątpliwości co do siebie. Mam sobie tyle do zarzucenia, znowu bardzo mocno sobie nie ufam i czuję, że stoję z tyłu. Chciałabym kiedyś czuć, że w swoich oczach jestem dobra taka jaką jestem od zawsze. Że nie trzeba wielkich zmian, by po raz kolejny podwyższyć poprzeczkę. Chciałabym być pewna siebie, a równocześnie nie sprawiać wrażenia zarozumiałej. Odnaleźć swój złoty środek i nie zastanawiać się nad tym nigdy więcej.
Nie wiem jak się z tego wyleczyć, w jaki sposób dać sobie szansę. Może jeszcze nie dorosłam, może za mało się staram. Czasem jest mi po prostu trudno, gdy zauważam, że niewiele się w tej kwestii zmienia na przestrzeni lat. Zwłaszcza, kiedy dostrzegam, że są ludzie, którzy od długiego czasu wierzą we mnie bardziej, niż ja sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz