Nie potrafię biegnąc nie uciekać. Nie potrafię uciekając nie słyszeć kroków za sobą. Nie potrafię wsłuchując się w wieczorny szum nie odwracać głowy do tyłu. I jestem na siebie tak wściekła, że aż spokojna. Słodko gorzki posmak w ustach, słodko gorzkie poczucie rozdrapywania starych wspomnień. A przecież przyschły, zniknęły na tak długo.
Czasem wydaje mi się, że jeśli odsunę się wystarczająco daleko, to strata nie zaboli, a przecież już teraz boli mnie sama myśl o niej. Trudno mi się nie wyłączać, nie odcinać od rzeczywistości, kiedy tyle słów krąży mi po głowie. Pozwalam im ponieść się daleko stąd, rozliczyć się z przeszłością.
Wczorajszej nocy przyśnił mi się koncert. Ile ja bym dała, by być tam jeszcze raz. Pierwszego lipca, trzy lata temu. Zanim wszystko się skończyło i rozpoczęło na nowo. Pamiętam ten dzień od początku do końca. Deszcz, chłód, gorąco, pot, ścisk, ogłuszające dźwięki, swoją euforię. Pamiętam podróż, ekscytację, oczekiwanie pół roku wcześniej. Pamiętam jak cieszyłam się, gdy w końcu miałam w ręce swój bilet. Pamiętam nasze całonocne rozmowy, długowłosego G. i tak bliską mi wtedy P., zatrzymujące się auto i pewność, że jeśli jej do siebie nie przycisnę, jeśli nie chwycę jej całą sobą - ucieknie. Nie tylko z auta. Więc trzymałam ją mocno w ramionach, zagryzając wargi i czułam jak szarpie się ze mną, jak się wyrywa, złości, a potem uspokaja i pozwala się przytulić. Była wtedy jak nieoswojone zwierzątko, bała się mnie, pomimo zaufania. Wtedy została, bo mogła mieć mnie prawie na wyłączność. Potem już nigdy nie byłam tylko jej, tylko dla niej.
I uciekła, bo przecież mnie łatwo z siebie zdmuchnąć, jak pyłek. A później nagle przyszło zapomnienie, o łączących nas chwilach, doświadczeniach. O wszystkim. Straciłam P., G., naszą przyjaźń, a to, co nas wtedy łączyło, 1 lipca, trzy lata temu, nagle zniknęło, tak jakby nigdy nie miało miejsca. Dla mnie było warte o wiele więcej niż tylko przeprosin po pijaku w chwili samotności. Wtedy zabolało, teraz mnie to zmiażdży.
Wszystkich dookoła bawi to jak o sobie mówimy, jak próbujemy się nawzajem przekonać, że to logiczne, że wiedzieliśmy na co się piszemy. Nie mówią tego na głos, ale widzę ich rozbawione naszą naiwnością oczy.
Tym razem to ja zwyczajnie uciekam. Dosłownie i metaforycznie. Fizycznie i psychicznie. Mówię, że biegnę, ale to tylko kilkadziesiąt histerycznych kroków. Nie jestem w tym dobra; w uciekaniu. Jestem dobra w byciu, wcześniej, później, tu i teraz, gdziekolwiek, kiedykolwiek... Dopóki nie przyjdzie zapomnienie.
Tamta noc upłynęła pod znakiem Scorpionsów, teraz pozostała mi tylko cisza.