sobota, 13 września 2014

I know you care

Jesień zaczęła panoszyć się za oknami. Wydaje mi się, że zjawiła się zupełnie niespodziewanie, a może po prostu to ja nie zauważyłam, jak wkrada się do sadów, ogrodów i ludzkich serc. Jak cichutko szepce, głosem wiatru, dając o sobie znać. Jak mrozi wieczorami moje wiecznie lodowate dłonie, jak gdyby chciała mnie za nie chwycić i poprowadzić gdzieś daleko za horyzont, do krainy pożółkłych liści.

Kocham jesień, jak żadną inną porę roku, choć to burzliwa miłość. Czasem przysparza zbyt wiele wieczornych smutków; czasem odbiera siły, kradnąc coraz więcej promieni ospałego słońca. Mimo to ma w sobie tyle uroku. Przelotnej magii zamkniętej w kolorach liści, schnącej trawy; ukrytej w chłodzie pod nocnym niebem, pełnym gwiazd; zaklętej w szum deszczu za oknem.

Dla mnie jesień pachnie herbatą z cytryną i gorącym kakaem. Jest cudownie miękka w dotyku, jak wszystkie ciepłe swetry. Pełna zmian, podmuchów niespodziewanych wydarzeń, strącających z głowy wyciągnięty z szafy kapelusz. Daje ciche znaki, że może warto się nad nim zatrzymać na chwilę, powdychać głęboko wilgotne powietrze i jakoś wewnętrznie się oczyścić.

To chyba najlepsza pora, by się wyciszyć, odetchnąć, ruszyć do przodu albo przez moment pozwolić sobie na odrobinę stagnacji. W końcu nie ma lepszego akompaniamentu do zbierania myśli niż delikatny stukot kropel deszczu. Wieczorami, gdy nad ziemią zaczynają unosić się mgły, łatwiej się odciąć od tego, co uwiera. W końcu rozmyty obraz trochę zniekształca kontury, zazwyczaj tak ostre.

Jeszcze się z tym nie oswoiłam. Świadomość nadejścia kolejnej pory roku przyszła niedawno. Nic tak dobitnie nie przywodzi mi jej na myśl, jak zapach jabłek z sadu dziadka. Zaledwie kilka dni temu obierałam cały koszyk rzeczonych owoców i cóż, zrozumiałam, że czas pożegnać lato i dobiegające końca wakacje. Piękne, może nawet najpiękniejsze w dotychczasowym życiu, pełne cudownych chwil, spędzonych z wyjątkowymi ludźmi. Długie, leniwe, a mimo to poszerzające horyzonty. Może nie były doskonałe - tak jak te jabłka, prosto z sadu, które wyglądem zupełnie nie przypominają owoców ze sklepowych półek. Jak jabłka, spośród których wybrałam kilka robaczywych, kilka spleśniałych, przyniosły kilka zawodów. A mimo to były tak bardzo przepełnione różnymi dobrymi doświadczeniami. Odurzały milionem zapachów, z których każdy był bardziej intrygujący od poprzedniego.

Teraz przyjdzie mi zachować je w pamięci i wdychać zapachy jesieni. Rozczulać się nad jabłkami i cynamonem, jakby to one sprawiły, że lato przemknęło przez palce. Chyba trudno przywyknąć do myśli, że tym razem ta jesień będzie zupełnie inna niż co roku.

Tym razem prócz walki z jesienną melancholią, przyjdzie się zmierzyć z samotnością. A raczej z jej mroczną stroną, bo przecież często samotność nie jest niczym złym. Może nie będzie ona aż tak gorzka, jak o niej myślę; może, to będą tylko jej ochłapy. Niemniej próbuję wypełnić myśli jak najszczelniej wspomnieniami, by nie pozwolić jej się wedrzeć głębiej, gdzie stracę nad nią kontrolę.

Chciałabym wierzyć, że wszystko się z czasem poukłada. Rozsądek podpowiada, że przecież życie toczy się dalej. A jednak... Dla mnie czas się chwilowo zatrzymał. Nie teraz, a na początku tego roku. I tak naprawdę, te wakacje wcale nie były próżnią, w której tkwiłam zawieszona. Cały ten rok to od początku jeden wielki znak zapytania. Ogrom niepewności co do pewnego. Czas z tym skończyć. Nie rozdrapywać.

Najgorsze jest w tym wszystkim poczucie pustki. A raczej... bez-czucie. Chwilowe otępienie zmysłów, świat jakby zza jesiennej mgły. Ja wiem, że nawet jeśli przytłoczy mnie nadmiar obowiązków, prędzej czy później wszystko sobie powoli poukładam. Jak co roku. Mimo to trochę się boję. Nie studiów, nie samotności, nie nieznanego. Boję się tej nicości we mnie. Wewnętrznej znieczulicy. To boli najbardziej.

Zawsze mówiłam, że jesienią mogłabym się zdefiniować jednym słowem - nadwrażliwość. A co jeśli gdzieś w tym wszystkim ją zgubiłam? Jeśli wszystko straciło smak, kolor i zapach, mimo, że dookoła króluje aliaż rozmaitości? Jeśli każda część mojego ciała zamarła, a ja zostałam wyłącznie z własnymi myślami?

Kocham jesień. Jesień szczypie chłodem po twarzy, ale równocześnie ogrzewa serca. To idealna pora, by rozgościła się w moim. Tylko, że tam chwilowo zapanowała zima...

Pozostaje mi wierzyć, że po zimie w sercu nie zawsze przychodzi wiosna.


2 komentarze:

  1. W jesieni kocham przepiękne odcienie liści, jarzębinę, płaszcze (no, to ostatnie niezbyt związane z naturą, ale lubię chodzić w jesiennym płaszczu jak w żadnym innym okryciu ;)). Uwielbiam spacerować jesienią po lesie czy parku - jest cudniej niż kiedykolwiek. Chociaż i tak nade wszystko uwielbiam wiosnę, która zawsze skutecznie budzi mnie do życia po zimowym marazmie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie piszesz. Bardzo podobnie patrzymy na jesienny świat.Też kocham jesień za wieczorne mgły, coraz zimniejsze poranki i zapachy owoców, warzyw. I tak samo jesienią jestem nadwrażliwa, wszystko odczuwam głębiej i dopadają mnie dziwne uczucia. I również jak Ty tej jesieni przyjdzie mi się z tym zmierzyć z dala od ludzi, którzy otaczali mnie do tej pory. Pozostaje mieć nadzieję, że pory roku, które panują w sercu mogą być inne od tych na zewnątrz. :)

    OdpowiedzUsuń